Ktosio
Administrator
Dołączył: 07 Paź 2012
Posty: 1221
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Południowe Rubieże Warszawy (Wilanów)
|
Wysłany: Czw 14:28, 22 Sie 2013 Temat postu: 4. Kronika - KL, R2 F3 |
|
|
Rozdział 2
Fragment 3
Następnego dnia słońce wstało nieco później niż zwykle. Dzień jednak był cieplejszy ponad miarę od poprzedniego.
Mettis podniósł się leniwie. Wziął pierwsze lepsze spodnie, buty, znoszoną koszulę i skierował się w stronę dziedzińca.
— Ennis! — krzyknął, kiedy tylko zobaczył siostrę. Spojrzała w jego stronę z niewielką pogardą. Sama zawsze chodziła w błękitnych sukniach, starannie uczesanych włosach z diademem symbolizującym przynależność do rodziny królewskiej. On natomiast nigdy się nie przejmował, co na sobie miał. Może i był starszy, ale Ennis zawsze uważała się za inteligentniejszą.
Spojrzała nań wyczekująco.
— Widziałaś tego faceta? Wczoraj, był tu taki jeden. Wysoki, ciemne loki, dziwne spojrzenie… Gadał z ojcem.
— Chyba wiem, o kim mowa. — Uśmiechnęła się. — Czego odeń chciałeś?
— Zamienić słówko. Z ciekawości. Wiesz, znasz mnie przecież.
— Tak, oczywiście, bracie. Wpierw chciałam się upewnić, czy mam rację w tejże sprawie — odrzekła. — Ostatnio widziałam go podczas rozmowy ze stajennym.
— Młodszym, starszym…? A tak w ogóle, co robiłaś w stajni? — Przekrzywił głowę. — Ach, no tak. Czyli widziałaś, jak rozmawia z Aarotem. — Parsknął śmiechem, odchodząc.
Księżniczka patrzyła jeszcze chwilę jak odchodzi. Dobrze ją znał. Aarot był stajennym od mniej więcej dwóch lat. Był bardzo dobrym kłamcą, znajdował na wszystko wymówki, a wszystko to zawdzięczał swojemu geniuszowi w wymyślaniu opowieści. Wszyscy na zamku lubili słuchać jego niesamowitych historii, a zwłaszcza Ennis i Nore, młodsze siostry Mettisa. Zbierał mity i legendy wiele lat, podczas podróży u boku trupy cyrkowców.
Książę zastał rozmawiających tuż nad stajnią, idących balkonem, wychodzącym na dziedziniec. Wiatr porywał wszystkie słowa, dopóki Mettis nie zbliżył się do nich o wiele bardziej.
— A więc to tak wyglądało!? — wykrzyknął Aarot. — Nie wpadłbym na to… Mam jeszcze pytanie co do tej baśni… Czy postać Sadeny także istniała naprawdę?
— Widzisz, jeśli chodzi o Sadenę, to już bardziej skomplikowana kwestia — mruknął Agor. — Tak naprawdę…
Aarot szturchnął go, gdy dosłyszał kroki Mettisa. Odwrócił się i powitał nadchodzącego radosnym uśmiechem. Nic nie było w stanie go zmazać z jego twarzy.
— Cześć, panie! Przyjemny dzień… co nie? — spytał wprost.
— Zaiste — uśmiechnął się Mettis. — O czym tak rozprawiacie?
— Agor… Pan Agor opowiadał o jednej z ciekawszych legend. Wyjaśnił wiele ciekawych rzeczy. Jeszcze…
— Wiele słyszałem o tobie, panie — Agor skłonił się nisko z tajemniczym półuśmiechem.
— Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego — odpowiedział Mettis.
— Ciekawość — parsknął śmiechem Agor — wspaniała rzecz. Zarazem nietrwała i niebezpieczna.
— Czyżby? — książę podniósł brew. — Nietrwała?
— Czasem, rzadko, ale jednak czasem, zbyt szybko zmienia się w uciążliwe wścibstwo i sprawia więcej bólu niż przyjemności.
— Aluzja?
— Nie wszystko musi ukrywać pod sobą niejasność.
— Prawie wszystko, co mówisz, jest niejasne.
— Czy wszystko musi być jasne? Sam jestem zwiastunem niejasności — dodał jakby od niechcenia.
Mettis skrzywił się. Agor wyraźnie z nim pogrywał. Zasiewał w nim więcej ziaren niepewności, niźli wykopywał. Mettis widział to jak na dłoni.
— Każdy przyjezdny coś zwiastuje. — Mettis spróbował pociągnąć konwersację w tym klimacie.
— Istotnie ciągnie za sobą białe lub czarne chmury, — Aarot skinął głową — ale nie każdy musi coś zwiastować.
— Każdy może. Zmiany lub ich brak — odrzekł Agor.
— A czy nie jest tak, że wszystko się ciągle zmienia? — Mettis spytał podchwytliwie.
— Sprytne pytanie. Ale to już zależy od punktu widzenia — zaśmiał się Agor. — Dla niektórych każdy dzień jest taki sam. Dla niektórych każdy dzień to dawka niespodzianek. Nawet jeśli są podobne do tych z dnia poprzedniego. Cóż — punkt widzenia.
Wyszli na balkon, przywierający do prostopadłej ściany zamku.
— Dla mnie każdy dzień, to: to samo. — Mettis wzruszył ramionami.
— Dla mnie nie, a na co dzień siedzę tylko w stajni — mruknął Aarot.
— Właśnie… Im więcej ktoś uzyskał od losu, tym bardziej go to nudzi — zadumał się Agor. — Mam oczywiście na myśli materialne przedmioty. I nazwisko.
— To już była aluzja. — Mettis uśmiechnął się pod nosem.
— Być może…
— Zazwyczaj nikt ze mnie nie drwi — rzucił niby do siebie, niby do nikogo.
— Cóż, mogę zapewnić, że od dziś będziesz mógł często używać słowa „zazwyczaj”. Nadchodzą wielkie zmiany.
— I niejasności, tak?
— I rozwiązania zagadek. I nowe pytania — westchnął Agor. — Trudno przewidzieć. Nawet najwięksi Magowie z Eerii nie przewidzą teraz przyszłości. Los wstąpił w mgłę.
— Kim jesteś? — spytał w końcu Mettis.
— Dokąd zmierzał? — zagłuszył go Aarot. Spojrzał z niepokojem na Mettisa, jakby specjalnie zagłuszył jego pytanie.
— Na zachód. Szukam czegoś — odparł Agor z lekko skrzywioną od niezadowolenia twarzą.
— Czegoś, czy kogoś? — upewnił się Aarot. Mettis już się nie odzywał.
— Czegoś. Naprawdę. Zresztą chyba już na mnie czas — rzekł szybko i ruszył w stronę nadchodzącego Eerianina.
__________________________________
— Jest tu wszystko, o co mnie prosiłeś — rzekł Eerianin, otwierając drzwi wschodniego balkonu.
Agor wszedł pewnym krokiem i podszedł do urządzenia, wyglądającego niczym spora luneta. Eerianin ruchem ręki odprawił jednego gwardzistę, drugi został niemal wyłącznie dla zasady.
— Długo przeszukiwałem schowek mojego poprzednika, by znaleźć to… coś. Do czego ono właściwie służy? — spytał po chwili.
— Zobaczymy, czy w ogóle działa — odparł Agor zupełnie pochłonięty badaniem przedmiotu. Spojrzał przez nie i ustawiał chwilę.
— Czym się kierujesz?
— Tamtą dużą gwiazdą. Wskazuje teren nad Malitami.
— Twoi towarzysze mieszkają…?
— Nie, nie. Wiem tylko tyle, że są gdzieś na wschodzie w tej chwili. Pewnie na południe od Raoru.
Agor dotknął palcem wskazującym małej kulki wbudowanej w obudowę lunety. Krótkim pociągnięciem palca wprawił kulkę w ruch. Kciuk drugiej ręki przyłożył do otworu, przez który wcześniej wypatrywał gwiazdy. Agor zmrużył oczy i ruszał nimi nieustannie, wyraźnie czegoś szukając, dopóty nie utkwił gdzieś w ciemności wzroku.
— Panie… — szepnął do Maga niepewnie pozostały gwardzista. — Nie chciałbym być wścibski, ale… czy widzisz coś, panie?
Eerianin również zmrużył oczy, nic jednak nie zobaczył. Stuknął długim metalowym kijem o ziemię, Kamień Mocy zaświecił delikatnie i mężczyzna skierował swą Moc do narządów wzroku. Zdumienie przemknęło po jego twarzy i machnął, by gwardzista opuścił balkon.
— Tak się komunikujecie? — westchnął po chwili.
— Tak — Agor był wyraźnie dumny z tego, co robił.
Z urządzenia biała smuga niewidoczna dla Człowieka bez odpowiedniej ilości Mocy formowała się w przeróżne znaki.
— Co im… przekazujesz?
— Na razie szukam. — Uśmiechnął się Agor.
— Chyba widzę coś… pomarańczowego — stwierdził Mag.
— Oby nie — mruknął Agor, po czym spojrzał w stronę, którą pokazywał długi i kościsty palec Białego Czarodzieja. — Ech… spodziewałem się kogoś… innego.
— Coś nie tak? — Eerianin nie zrozumiał chłopaka.
— Miałem nadzieję, że w okolicy znajdują się osoby bardziej… „odpowiedzialne”. Wiesz może, co to za miejsce?
Mag spojrzał na niebo, potem na pomarańczowe światło i powtórzył to jeszcze kilka razy.
— Zdaje mi się, że to ruiny pozostałe zamku Trzech Kruków.
— Trzech Kruków? — powtórzył rozbawiony Agor. — Wszystko jasne. U nas te ptaki kiedyś były bardzo popularne.
— Zawsze twierdzono, że to wzgórze jest ulubionym miejscem schadzek Strażników w Drugiej Krainie. Lubią tam również przechodzić między Krainami.
— Czyli musi tam być ogromne stężenie Mocy? Regenerują się. Pewnie… Ech, wolę nie wiedzieć. Nie bez powodu są tu, a nie w rodzinnych stronach.
— Uważasz, że ich wypędzili? — Mag zląkł się na samą myśl o rzeczach, za które trafili tak niedaleko Raoru.
— Wszystko jest możliwe. W dzisiejszych czasach, to…
Postali jeszcze chwilę na balkonie, Agor zapoznając się z sytuacją pobratymców, a Eerianin uważnie studiując znaki i kolory, których używali. Po niewiele ponad połowie godziny opuścili balkon, Mag zabrał ze sobą urządzenie. Zerkał co jakiś czas na Agora, którego twarz miała teraz niemal niezmiennie ponury wyraz. Raz tylko zakrył ją cień uśmiechu. I choć Agor często się uśmiechał, Eerianin widział teraz, że chłopak wymuszał tę czynność. Pierwszy raz zobaczył na jego twarzy szczerą emocję, a w zasadzie i tak tylko jej cień.
Poczuł się niepewnie. Pomyślał w duszy, iż warto byłoby mieć przy sobie jednak choćby jednego gwardzistę…!
Agor spojrzał nań ze zmarszczonymi brwiami. Eerianin udał, że nie widzi i stłumił wrażenie jak najszybciej.
— Może już pójdę. Powinienem ruszać.
— Dokąd zmierzasz? — wyrwało się Magowi.
— Na zachód — odparł wymijająco Agor. Zrobił dziesięć kroków i stanął. — Zapomniałem przekazać, byś przygotował się do bitwy — rzucił tylko i odszedł.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ktosio dnia Czw 14:30, 22 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|