Ktosio
Administrator
Dołączył: 07 Paź 2012
Posty: 1221
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Południowe Rubieże Warszawy (Wilanów)
|
Wysłany: Czw 14:12, 22 Sie 2013 Temat postu: 1. Kronika - Księga Ludzi, Rozdz 1 |
|
|
Druga wersja 1. rozdziału Kroniki Strażnickiej. Dopiero od trzeciego zaczną się dziać zupełnie inne rzeczy.
W poniższym i następnym rozdziale są czasem nawet te same zdania. Jeżeli czytaliście tamtą wersję, wtedy te dwa rozdziały sobie możecie darować.
Rozdział 1
Noc tego dnia zapadła wcześniej nad twierdzą barona Sarthana. Nikogo to zresztą nie dziwiło — Rycerzom udało się schwytać Strażnika. Nie spodziewali się wprawdzie, że efekty nadejdą niemal od razu, ale tak naprawdę nikt nie spodziewał się, żeby w ogóle pojmali Strażnika. Jak to mówią: „nieszczęścia chodzą parami”.
— Dajmy temu spokój — westchnęła Eirsen. Sarthan mimo tego nie przestawał kiwać głową. — Wiem, jaki masz plan, ale nic z tego nie wyjdzie. Zamiast tego stracimy dwóch więźniów.
— Jesteś tu od walki, nie od myślenia. — Sarthan przewrócił po raz kolejny oczami.
— To zabawne. — Kobieta uniosła brew. — Wyobraź sobie, że Władca rzekł inaczej.
— Dość tej farsy! — Artis spiorunował ich oboje wzrokiem. Baron spróbował udać, że nie przejął się Rycerzem, którego uważał za poddanego, jednak coś go wciąż niepokoiło. — Jesteśmy w trudnej sytuacji. Z jednej strony posiadanie takich… osobistości w jednym więzieniu jest z góry założeniem iście bezcelowym. Narodziłaby się potęga, której sami byśmy nie powstrzymali.
— Diara nie byłaby zachwycona — zgodziła się Eirsen — a bez jej pomocy zrównali by z ziemią cały zamek.
— Jakie jest więc wyjście? —Artis włożył srebrny hełm. — Trzeba pozbyć się jednego z nich.
— To bardzo niebezpieczne wyjście — baron otarł twarz chustką. — Chociaż pewnie bardziej dla mnie, więc zbytnio się tym nie przejmiecie. — Sarthan spojrzał zaniepokojony na uśmiech Eirsen. — Nawet jeśli planujecie to wcielić w życie, to którego z nich macie zamiar się pozbyć…?
— Mogę cię zapewnić, Sarthan, że wcielimy nasz plan, tyle że w Śmierć.
— Strażnika?
— Wypuśćmy go. Naia tak się przejmie, że nie zwarzy na wydarzenie związane z naszym drugim „gościem”. Łowcy bardziej przejmą się Podgórzaninem, niż… licho wie kim.
— Powiem szczerze: — wtrącił Artis —jest on pierwszą osobą, której pewien nie jestem.
— Strażnik?
— Ech, nie. Ten drugi. Strażnikiem nijak się nie przejmuję. Wydaje mi się zupełnie bezwartościowy. Dajmy taką okazję Wil-czycy, żeby nie miała najmniejszych problemów z uwolnieniem go.
— A co z…?
— Jest niebezpieczny. Jeszcze żaden Człowiek nie zabił Rycerza. On zabił trzech podczas przesłuchania, więc…
— Nie wiem, czy on jest Człowiekiem… — przerwała nie-pewnie Eirsen.
— …więc trzeba znaleźć inny sposób, bo normalna egzekucja nie wchodzi w grę.
— Puśćcie go na koniu. Przed siebie, hen, daleko. Dajcie zwierzęciu jedzenie, zapas jedzenia, żeby mógł sobie sięgać, a więzień nie — podsunął baron. — Będzie konać od samego patrzenia. Znam doskonały kierunek. Można nim jechać tydzień przed siebie i nie trafić na żadne miasto.
— To znaczy? — Artis spojrzał na niego podejrzliwie.
— Do Akaru, ale — jak wspomniałem — nie natrafiając choćby na wioskę. Wielu tak skończyło.
— I myślisz, że to go wykończy?
— Człowiek bez picia wytrzymuje ze trzy dni. Łowca i Rycerz cztery, najlepsi dobijają pięciu. Nie wiem, czemu ten miałby być wyjątkiem. Gdyby miał białe włosy, to moglibyśmy nieco podyskutować. — Sarthan uśmiechnął się pod nosem. — Ale jak pewno sami widzieliście, nie jest żadnym Białym Magiem i numerów nie wywinie. Nawet jeśli jednak — to nie na moim terenie.
— Nie o to chodzi — przypomniał Rycerz.
— Możemy też wypuścić go bez żadnej próby pozbycia się, a zostawić bezwartościowego Strażnika. Chłopak nawet nie zna Mocy. A Władcy nie o to chodziło.
— Mimo to wścieknie się — mruknęła Eirsen zrezygnowa-nym tonem. — A może będzie chciał dostać w swoje ręce naszego drugiego skazańca?
— Lepiej żeby nic nie wiedział. Zirytuje go sam brak trzech dobrych Rycerzy w szeregach — Sarthan podrapał się w brodę. — A jak uda mu się uciec, w co zresztą też nie wątpię, to stoi on po stronie niczyjej. Jeżeli zagra jakąś rolę, to raczej na naszą korzyść.
— Niech będzie — zarówno Eirsen, jak i Artis wymienili się spojrzeniami. Oboje, jako Rycerze, nie byli pozytywnie nastawieni do całego planu. Wydawał się im szalony. Ale w pewnym sensie sam fakt, iż Sarthan tak wysoko zaszedł w oczach Władcy musiał coś znaczyć. Pytanie: co?
Eirsen przemierzyła na wskroś wszystkie budynki na tere-nie Sarthana, by dojść do muru. Tam zwołała paru wojowników na eskortę Strażnika, rzekomo w podróży do Twierdzy Władcy. Chłopak zrezygnowany szedł za nią, nawet nie zastanawiając się nad sposobnością ucieczki. Sam pobyt tutaj kosztował go wiele sił.
— To Strażnik — rzekła kobieta. — Nic wam nie zrobi, jeśli będziecie go mieć na oku oraz gdy będzie miał to na dłoniach. — Wskazała dziwnie połyskujący łańcuch. — Zrobiony jest z Acrulium, metalu, który ogłusza Moc. Spróbujcie doprowadzić go do Twierdzy. Jednak, gdyby coś się stało, cokolwiek, zostawcie go i wracajcie. — Spojrzała na Strażnika z pogardą i parsknęła. — Nie jest taki ważny, jakby się wydawało.
Raorczycy popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami, choć w głębi duszy nie byli zadowoleni z wyznaczonego im zadania. Po tej części lasu lepiej nie było chodzić, lecz wszystkie pozostałe bramy zostały zamknięte w obawie przed najazdami ze strony Środkowych Krain. Popatrzyli na Strażnika, który ledwo stał na nogach. Wyglądał na bardzo młodego Człowieka. Dla tego dzieciucha tyle zachodu?
Mężczyźni uzbroili się dobrze. Chłopak natomiast nie spuszczał z nich wzroku. Gdy brama się otwarła, Strażnik czekał aż ruszą, bo spodziewał się raczej, że będzie iść między nimi. Jednak kazano mu iść z przodu. Jak się spodziewali — chwilę później musiał uchylić się przed strzałą, która i tak wycelowana była w jakieś miejsce za nim. „To będzie ciężki dzień” — przemknęło mu przez głowę. Jeden z Raorczyków, najwyraźniej dowódca eskorty pchnął go i ruszył za nim. Reszta rozglądając się nerwowo szła wolno za nimi. Liście jednego z drzew gwałtownie się poruszyły. Wszyscy obrócili się w tę stronę.
— Kto to? — rozległ się — jednak za nimi — delikatny głos, który doprowadził wszystkich do dreszczy.
Natychmiastowy obrót dookoła własnej osi przyniósł tylko taki skutek, że zobaczyli jedynie sylwetkę postaci. Twarz skrywana była pod obszernym kapturem. Z daleka wydała się Strażnikowi podobna do…
— Naia! — krzyknął rozpaczliwie dowódca. — Oszczędź nas!
— Łowczyni… — mruknął chłopak zadumany. Pierwszy raz na własne oczy zobaczył kogoś z frakcji Łowieckiej. Tyle słyszał o Łowcach, iż poznałby ich nawet po głosie. A przynajmniej tak mu się zdawało.
— Bystry jesteś — rzucił jeden z Raorczyków drżącym gło-sem, który stał za nim cały skulony.
Dziewczyna z drzewa mogła ogarnąć wzrokiem całą eskortę łącznie z więźniem. Popatrzyła zaciekawionym wzrokiem na łańcuch na jego dłoniach.
— Po co mu Acrulium? Nie jest Eerijczykiem, bo nie wyglą-da na Maga. Starych Rodów nie widuje się tu od tysiącleci. Kto to, skoro wnioskuję, że włada Mocą?
— To Strażnik — wysapał zdenerwowany dowódca. — Powiedziałem ci prawdę. Teraz nas przepuścisz?
— Czy wam zakazuje iść? — spytała miodowym głosem, po czym zwinnie zeskoczyła z wysokiego drzewa.
— Dowódco! — szepnął ktoś z tyłu. — Pozabija nas jak muchy!
— Skąd mam wiedzieć, czy ci ufać? — zapytał po chwili namysłu mężczyzna.
— Odpowiem. — Uśmiechnęła się i wtem rysy jej twarzy stały się kamienne, a głos beznamiętny. — Nie ufaj.
Raorczycy cofnęli się w popłochu. Już nie było dla nich ra-tunku. Już. Choć zaszli niedaleko nie warto było zawracać. Jednemu nieszczęśnikowi nie przyszło to do głowy. Zawrócił i w panice zaczął biec w stronę, z której przyszli. Rozległ się świst, który z pewnością był ostatnią rzeczą, jaką ten biedak słyszał. Strażnik przyglądał się z ciekawością jak tamten pada powalony strzałą z czarnymi lotkami. Gdyby w Podgórzu uczyli strachu, zapewne szukałby schronienia. Gra jednak toczyła się o niego. Nie miał przed kim uciekać.
— Mam strzałę na każdego z was — rozległ się złowrogi, acz brzmiący jednocześnie obojętnie syk.
Raorczycy jak na rozkaz wyciągnęli tarcze. Każdy z nich uzbroił się w tradycyjne raorskie miecze. Strażnik stanął z boku w bezpiecznej odległości. Oglądał ich. „Tradycyjny błąd — zasłonili się tarczą. Teraz nie widzą nic” — przemknęło mu przez głowę. Prawdę mówiąc on sam nie wiele widział. Nie był pewien, czy to przez niewyspanie, czy Łowczyni poruszała się tak szybko. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że i jedno i drugie maczało w tym palce.
Zrobiło się zbyt cicho. Raorczycy w nadziei wyjrzeli zza tarcz. Rozejrzeli się. Nigdzie nie było śladu dziewczyny.
— Panie dowódco! — krzyknął niepewnie jeden z nich. — Chyba odeszła! — wyczekiwał odpowiedzi. Jednak odpowiedź nie nadeszła. — Panie dowódco!?
Strażnik zdumiony spojrzał na trupa leżącego za tarczą, która oparta na kamieniu obok wyglądała na zupełnie nieruszoną. Po chwili poczuł zimny metal grotu strzały na karku.
— Chodź! — smukłe palce złapały go za ramię z takim sa-mym efektem, jak metalowa dłoń Eirsen, mimo iż te nie były w metalu, ani nawet nie w rękawicy. Westchnął cicho. Gwałtowne szarpnięcie niemal nie zwaliło go ze zmęczonych nóg.
— Szybko — syknęła cicho Naia i pociągnęła za sobą w krzaki. W przeciwieństwie do niego poruszała się bezszelestnie. Tak jakby cały las współpracował z nią, a ona z całym lasem. Bo w rzeczywistości tak było. Wydostali się w końcu z gęstwiny na małą polankę. Tam puściła gwałtownie Strażnika, który nie spodziewając się tego runął na ziemię. Natychmiast odwróciła się i nie musząc już celować puściła strzałę idealnie w cel — w środek czaszki szpiega, który wędrował niemal nie wydając żadnego dźwięku. Gdzie „niemal” pozwoliło Nai wycelować i oddać strzał tylko na podstawie zasłyszanego dźwięku.
— Czysto — rzekła głośno, choć Strażnik nie zrozumiał, czy mówiła do siebie, czy do niego. Postanowił jednak odpowiedzieć.
— Dziękuję — wyksztusił.
Obejrzała się na niego. Wciąż półsiedział na ziemi, oszoło-miony wydarzeniami minionego tygodnia. Ukucnęła przed nim i zdjęła kaptur. Gdy cień odstąpił z jej głowy ukazała się twarz, nawet piękna, z szerokim łobuzerskim uśmiechem okolona długimi, dawno nieczesanymi, brązowymi lokami.
— Nie ma za co — odparła wesoło.
— Nie ma? — zdziwił się Strażnik. — Przecież wyrwałaś mnie z rąk tych dzikusów.
— Tak się mówi — odparła trochę zniecierpliwiona.
— A już myślałem, że jesteś skromna — jęknął pod nosem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|