Ktosio
Administrator
Dołączył: 07 Paź 2012
Posty: 1221
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Południowe Rubieże Warszawy (Wilanów)
|
Wysłany: Sob 14:12, 17 Lis 2012 Temat postu: Odcinek 3 - Nerepsy i sztylet |
|
|
Odcinek 3
"Nerepsy i sztylet"
– Spokój, panowie! – ryknął Deghon, gdy jego towarzysze się rozchichotali. – Pamiętajcie, że wciąż to już od dawna teren Czarnolasu, wątpię, aby to był Człowiek.
– To może widmo? – zagadnął jeden topornik po prawej z niewinnym uśmieszkiem. – Może to po prostu nieprzezroczyste widmo?
Wszyscy ryknęli śmiechem.
– Cokolwiek to jest, ma poważne kłopoty – uprzytomnił im Erphen. – Dowiemy się, o co chodzi pomagając mu.
– Albo pomożemy sobie znajdując szybszą drogę do Świata Zmarłych – mruknął „młody”. Deghon wciąż nie mógł sobie przypomnieć jego imienia.
Stanowczym ruchem ręki dał swojemu jedynemu łucznikowi, który pozostał przy życiu, aby rozpoczął ostrzeliwanie goniących. Stworzenia zatrzymały się, nawet odwróciły i uciekły. Przerażona kobieta dobiegła do grupki żołnierzy.
Erphen wykroczył z szeregu.
– Kim jesteś? – spytał. Nie odpowiedziała jednak.
– Ona nie mówi – rzekł zwiadowca z drzewa. – Użyła Mocy, dotykając podczas biegu jednego z drzew. Ta kreatura musi być w jakiś sposób związana z Bezimiennymi.
Kobieta pokręciła głową. Ubrana była w kremową podartą suknie, na głowie miała zarzuconą chustę tego samego koloru.
– Ale rozumie co mówimy – zauważył Deghon.
– Brawo, bystrzaku – Erphen posłał mu łobuzerski uśmiech. Znali się jeszcze sprzed szkoły, mieli mniej więcej tyle samo wiosen.
Za ich plecami rozległ się kolejny trzask. Kobieta jęknęła i położyła Deghonowi rękę na ramieniu, jej oczy zaświeciły się lekko, a spod dłoni wydobyło się kilka promieni czystego światła. Po kilku sekundach oderwała odeń rękę. W tym samym momencie nerepsy, czające się w krzakach wyskoczyły i porwały ją ze sobą.
– Chyba już jej nie zobaczymy – rzucił zwiadowca z drzewa.
– Dlaczego nie zaatakowały nas? – zastanowił się Erphen.
– Może dlatego, że jesteśmy uzbrojeni.
– Ja nie mam nic w rękach. Ona miała sztylet – zauważył „młody”.
Wszyscy zaczęli zastanawiać się nad tą kwestią, z wyjątkiem Deghona. Patrzył on gdzieś na północny zachód. Erphen podszedł do niego.
– Co, Kapitanie? – zagadnął.
– Pokazała mi… – zaczął Deghon, lecz urwał. Zamknął oczy.
– Co? – szepnął „młody” zaintrygowany. – Co ci pokazała, Kapitanie? I jak to możliwe?
– Ja… ja nie pamiętam wszystkiego… ale… pokazała mi jakieś dziwne miejsce. Wiem, że leży nam po drodze, tylko lekko musielibyśmy zboczyć, ale… ale coś tam jest i to coś ważnego.
– Więc chodźmy – rzekł Erphen.
– To może być pułapka – westchnął niecierpliwie łucznik. – Jeśli chcemy zostać przy Życiu, nie pchajmy się we wszystkie zasadzki, co?
– Dlaczego nie? – zdziwił się lekkodusznie zwiadowca.
Deghon popatrzył na wszystkich, którzy mu zostali. Połowy z nich nie znał, i to właśnie osoby z niej odzywały się niemal cały czas. Należeli oni do oddziału Erphena, który dołączył do ludzi Deghona przed świtem. Młody i Łucznik. Tak niech zostanie. Był jeszcze Topornik, oraz kilku innych zwiadowców. Resztę Deghon znał po imieniu.
Deghon podszedł do tego, który właśnie zszedł z drzewa.
– Jak mam cię nazywać? – zapytał.
– Nie lubię się przedstawiać – odparł niemrawo.
– Nie mogę mówić do ciebie Zwiadowco, gdyż jest was więcej.
– Więc mów do mnie Drzewo – uśmiechnął się mimowolnie mężczyzna.
Post został pochwalony 0 razy
|
|